Obserwując skonfliktowane osoby, które do mnie trafiają , często dochodzę do wniosku, że ich wzajemna nienawiść osiągnęła taki poziom, iż raczej wolą ponieść dużą stratę, byleby tylko druga strona nie osiągnęła korzyści. Jest coś takiego w nas- ludziach, co powoduje utratę zdrowego rozsądku, poniesienie straty, byleby tylko ON czy też ONA nie osiągnęła korzyści. Oglądając kultowy film "Sami Swoi" śmiejemy się z głównych bohaterów, nie zdając sobie sprawy z tego, że w życiu z większości nas "wychodzi" filmowy Kargul lub Pawlak.
Trudne są takie relacje w stosunkach biznesowych lub sąsiedzkich, ale jeżeli występują one w rodzinie- to już prawdziwa tragedia. Jeśli "bohaterzy filmu rodzinnego" nie opanują się, niszczą wszystko i wszystkich wokół, ze swoimi dziećmi włącznie. A najciekawsze jest to, że winą zawsze obarczają tą drugą stronę.
Skutek jest taki, że skonfliktowane osoby "spadają razem w przepaść", ciągnąc za saobą najbliższych.
Jak to działa? Najpierw jest konflikt- miedzy małżonkami, sąsiadami, partnerami w biznesie, współpracownikami, stronami umowy- schemat działania zawsze jest podobny. Mamy inne zdanie na dany temat. Czujemy się poszkodowani. Albo pokrzywdzeni. Czujemy, że druga strona nas zmanipulowała, oszukała, wykorzystała, osiągnęła nadmierne korzyści. Umówiliśmy się co do czegoś, ale każdy z nas inaczej to zrozumiał. Zaczynamy się kłócić. Nikt nie ustąpi, bo każdy z nas uważa, że mu "się należy", że ma rację. Konflikt jest coraz ostrzejszy. Tracimy kontrolę nad konfliktem, ale też nad swoim zachowaniem. Może, gdybyśmy ustąpili choć trochę... Ale nie! Dlaczego my?! Boimy się okazania słabości, utraty twarzy. W pewnym momencie stwierdzamy, że dla zasady nie wolno ustąpić! Może stracimy- pieniądze, zaufanie, dobrego partnera, kontrakt, zdrowie, możliwości, itp, ale ON, czy też ONA nie zyska za to NIC!A jeśli też straci- to tym lepiej! Razem "spadamy w przepaść". To, że my spadamy- no fakt, nie jest to dobre. Ale ON czy też ONA też spada- i to w tym momencie daje nam satysfakcję. Bardzo krótkotrwałą. Gdy już "spadniemy w przepaść", okaże się, że pociągnęliśmy za sobą inne osoby- DZIECI, rodzinę, przyjaciół, współpracowników. Czy to miało sens?Czy naprawdę chodziło nam o samozniszczenie?
Niestety, wtedy może być za późno....
Do mediatora trafiają osoby w różnym czasie i różnych fazach trwania konfliktu. Czasem na początku.Strony na tym etapie sa gotowe do walki, podszyte adrenaliną. Wyobraźnia działa na ich korzyść . Wtedy- jako madiator- obrazuję stronom, co ich czeka. Jakie mają alternatywy. Jeżeli strony zrozumieją- mają sukces. I nie jest to sukces mediatora. JEST TO SUKCES STRON.
Są też sprawy, które trafiają do mediacji po kilkuletniej, wyniszczającej wojnie. Widac zmęczenie sprawą U WSZYSTKICH. Procesy sądowe, kolejni biegli, zniechęceni świadkowie, kosztowni pełnomocnicy, utarczki w życiu codziennym, nerwice, depresje, inne choroby- to dawno już przerosło wartość, o którą strony się spierały. Pozostaje zachowanie twarzy. I chciałoby się krzyknąc: A NIE MÓWIŁAM?! Ale to już nieważne. Ważne, aby dojść do porozumienia. Tylko po co te lata stracone? No cóż, lepiej późno niż wcale.
Bo czy tak naprawdę chcemy rzucać się w przepaść?....