Często klienci zadają mi pytanie- czy warto mediować? Niektórzy twierdzą, że przecież mają sprawę wygraną, więc po co zawracać sobie głowę mediacjami, czy nie lepiej iść od razu do sądu???
W takich wypadkach opowiadam historię mojego klienta, która wydarzyła się naprawdę kilkanaście lat temu. Muszę w tym miejscu dodać, że klient wyraźnie pozwolił mi (a wręcz poprosił ) na opisanie jego przypadku – oczywiście bez nazwisk i innych danych osobowych.
Historia działa się w latach 2001-2002, kiedy rozpoczynałam moją przygodę jako tytułowany radca prawny. Zgłosił się do mnie klient w bardzo trudnej sytuacji finansowej. Jego główny odbiorca zbankrutował, nie płacąc za dostarczony towar. Ponieważ transakcja oparta była o faktoring, bank zażądał zwrotu pieniędzy i zajął mojemu klientowi rachunek. A potem nastąpiła lawina- nieuregulowane składki ZUS, podatki i inne należności. Klient (nazwijmy go X) nie miał też możliwości uregulowania swoich zobowiązań wobec głównego dostawcy. I właśnie ten dostawca (nazwijmy go Y) poinformował mojego klienta X o skierowaniu sprawy na drogę postępowania sadowego. Właściwie sprawa beznadziejna. Jako radca prawny niewiele mogłam już zrobić- zobowiązanie X zostało uznane przez niego i było bezsporne. Ale coś mi podpowiadało, aby spróbować negocjować z drugą stroną ( oczywiście wtedy nie wiedziałam jeszcze , co to są mediacje). Zadzwoniłam do pełnomocnika Y i spotkaliśmy się. Strony doszły do porozumienia. X zabezpieczył swoje zobowiązanie ustanawiając hipotekę na nieruchomości i zobowiązał się w ratach spłacić należność. W zamian za to Y odstąpił od odsetek oraz zgodził się na kolejną dostawę surowca, tak , aby X miał szansę kontynuować produkcję. X podpisał kolejny kontrakt, powoli udało się mu wyjść na prostą.
Obaj panowie niedawno odwiedzili mnie po latach- jako wspólnicy , prosząc o mediację z ich kontrahentem. Byłam dumna z siebie i z nich.
Po latach analizowaliśmy, co by było, gdyby wtedy, kilkanaście lat temu , nie doszło do porozumienia.
Firma X z pewnością przestałaby istnieć.
Firma Y bez problemu wygrałby sprawę w sądzie , jednak nie miałaby z czego ściągnąć dochodzonej wierzytelności. Czy zatem rzeczywiście Y wygrałby? Czy jego celem było odzyskanie pieniędzy, czy też uzyskanie wyroku?
Zadałam pytanie obu panom, czemu nie rozmawiali ze sobą wtedy-przed laty? Otóż X odpowiedział, że „było mu głupio” się tłumaczyć, a Y był wściekły, że X go unika.
No cóż… W mediacjach nie ma przegranych. Strony, które się porozumiały są wygrane- obie strony! A najważniejsze jest to, że w wyniku mediacji strony zaczynają ze sobą rozmawiać i często układają relacje na przyszłość.
W sądzie jest albo wygrany-przegrany albo przegrany-przegrany. W naszym wypadku Y, który wygrałby sprawę w sądzie, tak naprawdę by ją przegrał (nie odzyskałby pieniędzy).